poniedziałek, 29 grudnia 2008

Trochę lżejszy materiał muzealny :)


Ponieważ czas sprzyja nieco lżejszym rozważaniom, proponuję dziś Państwu wyprawę do Kielc. Nie, nie, proszę się nie obawiać, nie będzie jak w wierszu Witkacego... W Kielcach znajduje się największe i najstarsze w Polsce Muzeum Zabawek i Zabawy. Na sporej powierzchni można obejrzeć zarówno historyczne zabawki z różnych stron świata (najstarsza lalka pochodzi z terenu Niemiec z końca XVIII w.), jak i nieco młodsze, ludowe zabaweczki, charakterystyczne dla różnych krain etnograficznych.


Mnie osobiście zainteresował bogaty zbiór zabawek pochodzących z różnych polskich spółdzielni zabawkarskich, przez lata produkujących zabawki dla milionów polskich dzieci. To taki powrót do radosnej przeszłości, sprzed najazdu lalek Barbie i klocków Lego (choć te również znajdują się w zbiorach muzeum).

Muzeum jest interaktywne, zdecydowanie przyjazne dzieciakom, które mogą sobie podotykać eksponaty, wziąć udział w warsztatach i innych aktywnościach okołomuzealnych (w tym wypożyczyć strój na bal karnawałowy). A i rodzice nudzić się tu nie powinni, bo to muzeum dla małych i dużych :)

Więcej informacji znaleźć można na stronie internetowej muzeum. Polecam!

czwartek, 18 grudnia 2008

Piłowanie gałęzi


Wieść dość drastyczna, zwłaszcza dla tych, którzy zamierzają żyć na tyle długo, żeby doczekać strasznych czasów. Dzisiejszy tekst w "Rzeczpospolitej", napisany przez pana Andrzeja Nowaka, a dotyczący najnowszej reformy edukacji, która w życie wejdzie we wrześniu 2009 r., zatytułowany został "Prawdziwy koniec historii".

W skrócie można powiedzieć, że jest to reforma mająca na celu wychowanie człowieka świetnie poddającego się manipulacji, pozbawionego własnej tożsamości, poddanego jedynie słusznej unifikacji według wzorca europejskiego (na dodatek przechowywanego w Brukseli, a nie w Sevres, o której to miejscowości raczej się w szkole nie będzie uczyć). Bo czemu innemu służyć ma kastracja programów nauczania historii albo listy lektur obowiązkowych w szkołach mających wykształcić nowoczesnego Polaka? I jak będzie wyglądać społeczeństwo pod rządami tak wykształconych obywateli? Aż boję się myśleć...

Można rzec, że jest to doskonałe potwierdzenie tezy Fukuyamy o końcu człowieka, które urządzamy sobie własnymi rękoma za unijne pieniądze. Smutne. I straszne.

czwartek, 4 grudnia 2008

Małe radości


Słuchajcie, słuchajcie! Różne znaki na niebie i ziemi mówią, że wracają do Polski fachowcy z Wysp! U mnie, na przykład, dwa dni temu panowie instalowali domofon. Po pierwsze robili to późnym popołudniem, kiedy lokatorzy wrócili z pracy (a nie, jak dotychczas się zdarzało, że trzeba wziąć sobie dzień wolny, bo fachowiec pracuje od dziewiątej do piętnastej). Po drugie potrafili powiedzieć "dzień dobry", "przepraszam", "czy można prosić" i inne takie trudne wyrażenia. Po trzecie, na widok moich białych ścian, pan fachowiec zapytał, czy może sobie umyć ręce, bo nie chciałby pobrudzić wyżej wspomnianych ścian (sic!). Po czwarte przywiesili słuchawkę domofonu tam, gdzie sobie życzyłam (nie ma, że się nie da, klient nasz pan!). Po szóste, cała sprawa zajęła im około kwadransa. Po siódme wreszcie, po ich wizycie wystarczyło zmieść kilka śmietek z podłogi jako całe sprzątanie po instalacji... Trudno się było otrząsnąć z szoku!

Zatem słuchawka domofonu, wisząca w moim mieszkaniu, jest obiektem nieustającego zachwytu, bo przywraca mi wiarę w ludzi i daje nadzieję na normalność również w naszym pięknym kraju :)

Życzę wszystkim takich pozytywnych zaskoczeń, nie tylko w świątecznie nastawionym grudniu :)

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Krakowski spleen




Nie lubię zmian. A zmiany nadchodzą. Choćby nowy miesiąc, w niedalekiej przyszłości nowy rok... Nowy wygląd lubianej strony internetowej... Nowa władza w ulubionym radiu... I takie tam inne...

Tylko poziom malkontenctwa zawsze w normie :)

czwartek, 27 listopada 2008

Wielcy z przymrużeniem oka





Podsiwiały, brodaty, podobien do tyki
Sześcioma nawrotami liczący krzyżyki,
Obsypany wnukami i dziatwą jak piaskiem,
Jaśnieje patryjarcha Jagiellońskim blaskiem.
Książka jego żywiołem, książka jego strawą,
Ma ją w łóżku, pod łóżkiem, na stole, pod ławą.
A choć, jak on smok niegdyś, zrodzon pod Wawelem,
Bez mieszczanina funkcyi jest obywatelem.
Ni polityk, ni Poseł, ani Radca miasta,
Z Stańczykami zadziera, Reformistów chlasta.
A czy idziesz z nim razem, czyli go unikasz,
Tak cię utnie znienacka, jak jaki dziennikarz.
To też lubi swe zdanie jawić przez dzienniki
Nieproszony, samopas idący i dziki.
Nie należąc do narad, ankiet, ni komissyi,
Kiedy sprawa już doszła do publicznej scyssyi,
Pomiędzy wojowników wtrąca swe trzy grosze –
Tego palnie oburącz, tamtego potrosze.
Ukąsić w imię prawdy widno mu najmilej,
Jak gdyby na kąsanie miał jaki przywilej.
Płazem mu to uchodzi, skoro gryzie szczerze;
A nikt mu nie zarzuci, by pisał w złej wierze.
To też choć jadowity, lecz nigdy ponury,
Świadkiem tego codziennie jagiellońskie mury;
Gdy się pomiędzy gośćmi uwija w serdaku,
Ma żart dla nich gotowy, żółci ani znaku.
Żart na ustach, a razem pracownik zażarty –
Od rana w noc przerzuca karteczki i karty;
Tu poprawia tytuły, tam skreśla nazwiska;
Co tygodnia w drukarni półarkusz odciska.
Tak przez całe dwadzieścia lat ciągłej mitręgi
Systematycznie płodzi coraz grubsze księgi.
Obracając wytrwale erudycyi kierat,
Biórokrata, urzędnik a razem literat.
Literackiej fantazyi chętnie puszcza wodze,
Gdy Talię z Melpomeną napotka po drodze.
Dla nich w rydwan się wprzęga i gotów do jazdy.
A miłując wschodzące i upadłe gwiazdy,
Nie pomny na swą godność i pozór naganny,
Gotów być zawsze starcem przy boku Zuzanny.
Pilny widz, pilny słuchacz, obserwuje blisko
Zarówno swe sąsiadki, jak i widowisko.
Zresztą ten teatralnych gwiazd czuły astronom
Niezły mąż, słaby ojciec i lichy ekonom...

Taki oto autobiograficzny wierszyk napisał o sobie Karol Estreicher, twórca monumentalnej Bibliografii polskiej. Czy ktoś jeszcze potrafi tak pisać? Ech, gdzie ci wielcy z tamtych lat... :)

Inną stronę Karola Estreichera można poznać, zwiedzając wystawę w Bibliotece Jagiellońskiej pt. „Książka jego żywiołem. Karol Estreicher (1827 - 1908)”. Tylko trzeba się śpieszyć, bo trwa tylko do 29 listopada...

sobota, 22 listopada 2008

Pochwalmy się!


Ponieważ miałam swój udział w tym przedsięwzięciu, to się pochwalę: Tak wyglądało otwarcie kolejnego fragmentu Małopolskiej Drogi św. Jakuba. Powoli, ale wciąż idziemy do przodu, czyli do Santiago ;)

czwartek, 20 listopada 2008

Jesienna nostalgia


Za oknem deszcz pluszcze niemiłosiernie, a do tego ulicami pędzą gnane wiatrem resztki liści... Ogólnie rzecz ujmując: nieprzyjemnie jest. Trzeba zatem jakoś sobie radzić z jesienną depresją. Jednym ze sposobów jest wspominanie chwil przyjemnych, zwłaszcza dziejących się w cieplejszych okolicznościach przyrody...

Naszło mnie zatem wspomnienie z ubiegłorocznych wakacji, z naszej (mojej i Siostry) Wielkopolskiej Drogi św. Jakuba. Dwie zmęczone całodniową wędrówką postaci ze sporymi plecakami, wlokące się asfaltową drogą z Dalewa, spostrzegają na horyzoncie wyniosłe wieże kościelne benedyktyńskiego klasztoru w Lubiniu. Wyglądało to mniej więcej tak:


Zbliżanie się do gościnnego klasztoru zwiastowały również spotkania z przejeżdżającymi obok nas benedyktynami, którzy koniecznie chcieli nas podwieźć, a my, paskudy, nie dałyśmy się przekonać. Cóż, pielgrzymi bywają trudnymi partnerami w rozmowie ;)

Już w bramie wita nas wielki znak jakubowej muszli, co dla caminowicza jednoznacznie oznacza "dobre miejsce". A to dopiero początek!

Przywitał nas uprzejmie brat, opiekun gości (który na "szczęść Boże" odpowiada "Bóg zapłać" ;) ), i zaprowadził na nocleg do... muzeum Mickiewicza, czyli pięknej sali, gdzie wśród pamiątek po domniemanym pobycie Wieszcza w tym miejscu, umieszczono trzy rozkładane łóżka dla strudzonych pielgrzymów. Wieczerza przy stylowym stole, choć składająca się z zupki chińskiej, smakowała odpowiednio do okoliczności. A potem jeszcze plątanie się po skrzypiących korytarzach klasztornych w kierunku łazienki, ukrytej za klasztorną pralnią - klimat prawdziwego camino! Żałuję teraz, że nie poszłyśmy na wspólną z braćmi kolację do refektarza, ale dotarłyśmy do celu odrobinę za późno... I gdyby nie to potworne zmęczenie, to na pewno śniłyby się nam trzynastozgłoskowe poematy o wspaniałościach Drogi.

A rano piękna w swej prostocie msza, na której znów poczułam się jak w domu, gdzie nikt nie dzielił uczestników na "nas" i "ich", Ciało i Krew Chrystusa były dla wszystkich, a nie tylko wybranych i bezczelnych, gdzie dla garstki wiernych chciało się powiedzieć komentarz do czytań... Spokojna pewność, że On Jest. Taki raj w ziemskim kościele...

W dalszą drogę wyruszyłyśmy z dodatkowym bagażem: doświadczeniem, że jest na świecie takie miejsce, gdzie można doświadczyć Kościoła z marzeń...

I jak tu nie tęsknić do letniego ciepła?

środa, 12 listopada 2008

Ciekawostki ze świata



Niezawodna eksploratorka światowej przestrzeni cybernetycznej, Ella W., podesłała mi dziś ciekawą notkę prasową o wystawie po drugiej stronie Bałtyku. Cóż, problem kradzieży dzieł sztuki i przedmiotów symbolicznych dla danej społeczności, jest tak stary jak najstarsza ziemska cywilizacja. Jednak chyba po raz pierwszy ktoś postanowił stworzyć wystawę z kradzionych przedmiotów, nie kryjąc się z tym, że są one zrabowane...












Wenus z Milo (Luwr), Kamień z Rosetty (Londyn), Copernicana (Uppsala)


Bo trzeba przyznać, że galerie złodziejskich łupów mają się na świecie całkiem nieźle. Weźmy na przykład paryskie muzeum starożytności w Luwrze lub znaczną część British Museum: najsłynniejsze kolekcje zbudowane zostały z przedmiotów zdobytych w wyniku działań wojennych na terytoriach "wroga". Owszem, nazywało się to ratowaniem kultury starożytnej dla przyszłych pokoleń, zwłaszcza że bardzo często ówcześni właściciele dzieł nie bardzo się nimi przejmowali, ale fakt pozostaje faktem: są to jedne z największych na świecie kolekcji zrabowanych obiektów muzealnych.


Ale nie ma tutaj prostych odpowiedzi, czy było to barbarzyństwo, czy też raczej akcja ratunkowa. Dzięki "rabusiom z tytułami profesorskimi" wiele z tych zabytków przetrwało do naszych czasów, a dzięki wywiezieniu ich z terenów działań wojennych naukowcy mogli w spokoju pracować nad odkrywaniem ich tajemnic, a co za tym idzie, nad rozwojem naszej wiedzy o zapomnianych cywilizacjach. Gdyby nie ta "kradzież", wiele cennych dokumentów przeszłości zninęłoby z powierzchni ziemi... Czasem żałuję, że zbiory Biblioteki Narodowej w Warszawie nie stanowiły dla Niemców większej wartości, tak, aby opłacało się je wywieźć z Polski zamiast palić...


I ostatnia sprawa: czy zatem teraz powinna nastąpić wielka akcja rewindykacji? Czy zbiory egipskie powinny trafić do Kairu, a greckie do Aten? Czy zrabowane przez Szwedów archiwalia kopernikańskie powinny wrócić do Polski? A co ze słynną Berlinką przechowywaną w Bibliotece Jagiellońskiej (z której to kolekcji nuty słynnych kompozytorów były już kilkakrotnie pokazywane na wystawach)? Tutaj też nie ma prostych odpowiedzi... Póki co zachęcam wszystkich do podróżowania (bo to rozwija horyzonty), a przy okazji do odwiedzania skarbnic kultury jakimi są muzea, choćby opierały się na dawnych zbrodniach ;)

niedziela, 2 listopada 2008

Zamyślenie na początek listopada



Takie dwa piękne dni za nami. W uroczystość Wszystkich Świętych wybrałam się wieczorem na cmentarz Rakowicki. Akurat przestało padać, niebo rozgwieździło się, a na ziemi niebiańskie światła odbiły się w niezliczonych światełkach zniczy i świeczek. Pomiędzy tym bogactwem mnóstwo ludzi, ale jakby trochę innych niż zwykle: chodzą wolniej, rozmawiają półgłosem, odpowiadają dzieciom na trudne pytania o przemijalność świata... A wśród nich słychać głosy turystów, obcokrajowców, zafascynowanych pięknym polskim świętem, a raczej polskim sposobem świętowania pamięci o tych, co już odeszli.


A dziś zimny prysznic. Poszłam ja sobie na Wawel, do krakowskiej katedry, aby nawiedzić groby naszych władców, wieszczów, tych, których życie w znaczący sposób złożyło się na naszą dzisiejszą tożsamość. I tu przykra niespodzianka: pilnujący w katedrze młodziutki strażnik zażądał ode mnie... biletu wstępu. Tak, w Dzień Zaduszny aby wejść na cmentarz, jakim jest katedra, trzeba mieć bilet wstępu! Tłumaczenia, że turyści powinni płacić, bo z czegoś trzeba finansować renowację, że większość odwiedzających dziś katedrę przyszło jak do muzeum a nie na cmentarz - choć słuszne w każdym innym dniu - dziś wydają się wysoce niestosowne.

piątek, 31 października 2008

Sztuka przychodzi do ludzi!



Od kilku dni zastanawiałam się, co też powstaje na świeżo odmalowanej ścianie sąsiedniego bloku przy ul. Marii Jaremy, największego budynku mieszkalnego na terenie Azorów (to takie sympatyczne osiedle w Krakowie, gdzie mam przyjemność zamieszkiwać :) ). I dziś przyszło olśnienie (drogą internetową, bo jakby inaczej): to powstaje wielkie dzieło Jaremianki przeniesione na "wielką płytę", czyli obraz Penetracje wykonany metodą graffiti na ścianie wieżowca. Mieszkańcy bloku mają otrzymać foldery opowiadające o patronce ich ulicy i jej sztuce wprost do skrzynek pocztowych. Piękna akcja, tym piękniejsza, że dzieje się tuż obok mojego siedliszcza :)

Muzeum Narodowe zaproponowało, żeby w taki sposób przybliżyć mieszkańcom Krakowa wybitnych artystów, którzy skromnie użyczyli swoich imion krakowskim ulicom. Jestem jak najbardziej za i już się cieszę na wielkie dzieła Weissa, które pojawią się na okolicznych blokach. Na naszym poproszę Melancholika czyli Totenmesse :)

Przemijalność w kontekście listopadowym



Kolejny miesiąc muzealnego żywota przeminął, tym razem przybyły tylko trzy dodatkowe formularze dotyczące przyszłorocznych wystaw - sukces! Dokumentacja zaczyna przypominać formularze firmy HiTech z książki Connie Willis Przewodnik stada. Tylko nam jeszcze Flip brakuje... Tfu, tfu, żeby nie powiedzieć w złą godzinę...


Lekturę ww. książki serdecznie polecam, zwłaszcza tym, którzy pracują w instytucjach naukowych bądź kulturalnych, mających do czynienia z budżetem środków publicznych lub grantami. Pouczające, choć stan irytacji osiąga się podczas lektury bardzo szybko ;) Wyższy stan irytacji wzbudzają tylko niektórzy biali bracia...

A wszystkim siostrom i braciom ewangelikom, z okazji dzisiejszego Dnia Reformacji, życzenia wszystkiego dobrego! :D

czwartek, 16 października 2008

Niezdrowa nowoczesność


Dziś dzień pamięci o wyborze Karola Wojtyły na papieża, więc najwyższy czas na muzealne pomarudzenie w tej kwestii... ;)



Jest w Wadowicach, na ul. Kościelnej 7 bardzo miłe muzeum. To dom, w którym mieszkała rodzina Wojtyłów, zanim Karol senior przeniósł się wraz z synem do Krakowa. Wnętrza oczywiście nie zachowały się w takim stanie, jak je zostawili Wojtyłowie, na potrzeby muzeum połączono kilka pomieszczeń, w których mieszczą się zebrane przez lata strzępki pamiątek: fotografie, dokumenty, stare narty, sprzęty codziennego użytku... Ale najważniejsze jest miejsce, które przyciąga tłumy zwiedzających, bo On tutaj mieszkał... Tutaj przybiegał do mamy, tutaj płakał po stracie najbliższych, tutaj uczył się od ojca prawdziwego człowieczeństwa, to miejsce żegnał pewnie z żalem, kiedy wyjeżdżał na studia. Skromny dom, nieco na uboczu, który pomimo ruchu turystycznego nadal pozostał swojski, bliski zwykłemu człowiekowi.










I to, niestety, ma się już niedługo zmienić. Jak donoszą z krakowskiej kurii biskupiej (od niedawna właściciela
budynku): "gmach ma przejść gruntowną rewitalizację, zrekonstruowana będzie fasada kamienicy z początku XX wieku, rozbudowane piwnice i poddasze, a podwórze przykryte szklanym dachem. Projekt przebudowy i nowej ekspozycji przygotował zespół Jarosława Kłaputa, znanego z opracowania m.in. koncepcji Muzeum Powstania Warszawskiego." A zatem koniec ze spokojem miejsca, gdzie "wszystko się zaczęło".











Żeby wszystko było jasne: bardzo podoba mi się taki sposób prezentowania historii, jaki przyjęto w Muzeum Powstania Warszawskiego. Pomysły zespołu pana Kłaputa (jak to można zobaczyć na
promocyjnych fotkach) też są warte zrealizowania. Tylko dlaczego akurat w tym miejscu? Dlaczego psuć miejsce, które broni się swą autentycznością? Muzeum Jana Pawła II mogłoby przecież powstać w budowanym Centrum w krakowskich Łagiewnikach, miejscu jak najbardziej związanym z jego postacią, a budowanym od podstaw, gdzie nowoczesność nie będzie razić.

Wiem, że mój głos nie ma wielkiej siły przebicia, ale moja dusza historyka i zarazem muzealnika, wyje z żalu za kolejnym miejscem, niszczonym w imię "światowych standardów"...











PS Fotki przedstawiają wnętrza unowocześnionego muzeum.

piątek, 3 października 2008

Myślodsiewnia powernisażowa



Wypoczęta już nieco uprzejmie donoszę, iż wielomiesięczne wysiłki, mające na celu stworzenie nowej wystawy, zakończyły się sukcesem. Wernisaż przebiegał w tłocznej atmosferze, pod okiem całej trójcy dyrektorskiej, a zakończył się na łuczanowickim cmentarzu, dokąd udali się najwytrwalsi uczestnicy. Może to nie brzmi zbyt optymistycznie, kiedy impreza kończy się na cmentarzu, ale w tym przypadku, proszę mi wierzyć, naprawdę warto było! :D


Tutaj widać tłumy :)


A tak zastawione były wernisażowe stoły

Dla bardziej zainteresowanych: tutaj można przeczytać więcej o samej wystawie.
Zapraszam!

piątek, 5 września 2008

I po co to wszystko?



Czy opanowała mnie przemożna potrzeba ekshibicjonizmu? Być może. Czasami czuję potrzebę podzielenia się tym, co myślę, z innymi istotami myślącymi. Być może coś z tego kiedyś wyjdzie...



A ten tytuł? Cóż... Nigdy za wiele myślenia o pracy :) Zresztą, muzea są naprawdę fascynujące. Zwłaszcza te, w których bywam jako gość, a nie gospodarz.

Może kogoś skuszę do odwiedzenia konkurencji? ;)