czwartek, 30 września 2010

Przedzimie


Za oknem mokro, zimno i wieje, sezon na katar rozpoczęty, a do Lwowa po 64 latach wrócili dwaj dominikanie. Najwyższa pora na zimowy taniec :)

Póki co o jednego za dużo...

poniedziałek, 27 września 2010

Dziennikarstwo według GW


Nie wiem, śmiać się czy płakać? Ojciec znalazł dziś w sieci artykuł o rosnącej popularności szlaków jakubowych w Małopolsce (do przeczytania tutaj). Powinno mnie to ucieszyć, bo zawsze jakiś szum medialny wokół Sprawy się zrobi. Ale nie cieszy, bo artykuł jest tak beznadziejny i tak nadziany błędami, jak dobra kasza skwarkami...

Już zdjęcie budzi sprzeciw, bo ma przedstawiać pielgrzyma w Krakowie, a pokazuje dolny fragment dominikanina w trampkach, stojącego przed klasztorem na Stolarskiej. Owszem, też może być pielgrzymem, ale wśród kilku, którzy do Santiago się wybrali, żaden nie szedł z Krakowa (i nie w takim umundurowaniu...). Ale widocznie dziennikarzowi taki wizerunek bardziej pasował do wizji zacofanego pielgrzyma, niż człowiek w nowoczesnym rynsztunku turystycznym, którego na drodze jakubowej dziś można spotkać najczęściej.

Wspomniane zdjęcie...

A w samej treści też mamy niezłe kwiatki: z Heroda Agryppy zrobiono dwie osoby, z Sandomierza do Krakowa idzie się właściwie „od tyłu” (czyli najpierw mijamy Więcławice, a potem Kotuszów i Klimontów), a z drogi sandomierskiej zrobiono główny szlak (ciekawe zatem, dlaczego Via Regia nazywa się Drogą Królewską). Autor powołuje się na słowa profesora Jackowskiego, ale mam nieodparte wrażenie, że jego wypowiedzi zostały mocno okrojone i dlatego brzmią tak dziwacznie...

Zatem z jednej strony dobrze, że się o Drodze pisze, a z drugiej żal, że naszym dziennikarzom tak strasznie brakuje profesjonalizmu...

A jeśli ktoś z Państwa chciałby usłyszeć prawdziwą opowieść Drogi, to w najbliższy piątek, pierwszego dnia października, w krakowskiej Księgarni Hiszpańskiej na Małym Rynku, o godzinie 17.00 będzie można posłuchać kolegi Andrzeja, który tej wiosny przebył szlak z Wrocławia do Santiago tzw. Wysoką Drogą, przez Szwajcarię. Zaś o pielgrzymowaniu z Krakowa osobiście opowiem w tym samym miejscu 27 października. Zapraszam!

sobota, 25 września 2010

Historia Polski w osiem minut


EXPO w Szanghaju już się zakończyło, zatem w sieci pojawiła się długo oczekiwana pełna wersja eksportowego hitu polskiego pawilonu, czyli Animowana historia Polski według Tomka Bagińskiego. Zmieścić ponad tysiąc lat w ośmiu (i pół) minutach to wyczyn godny pochwały, zatem chwalę. Pora teraz trochę ponarzekać :)

Wprawdzie od strony technicznej animacja zrobiona jest nieźle, ale autorowi zdecydowanie lepiej wychodzą sceny batalistyczne (pewnie dlatego jest ich w tym filmie najwięcej) niż opowieści o życiu powszednim. Te ostatnie jakieś takie kanciate, przypominające animację gier komputerowych z ery przedshrekowej. Czyżby historia pozytywna była mniej malownicza niż mordobicie?

Oczywiście jest to film, który z konieczności operuje skrótami myślowymi i ma głównie robić wrażenie, a nie edukować narody o historii naszego kraju. Jednakowoż Animowanej historii Polski dobrze by zrobiło wprowadzenie większego optymizmu w fabułę. Bo teraz ma się wrażenie, że nasza historia to jedna wielka rąbanka z sąsiadami bliższymi i dalszymi (lub między sobą nawzajem). Śmiem przypuszczać, że jest to, niestety, efektem szkolnego programu nauczania, od bitwy do bitwy i od powstania do powstania...

Całkowicie jednak poraziła mnie płaska, mydlana końcówka w postaci flagi europejskiej, w którą przemienia się warszawskie(?) niebo. Okropny kicz, za który autorowi powinny się nocą śnić koszmary...

Ale niechże te minusy nie przesłonią nam plusów! Sami zobaczcie :)


czwartek, 23 września 2010

Święta, święta i po wernisażu


Czas pędzi bezczelnie do przodu. Lato się skończyło, zatem przyszła pora na kolejną wystawę w Muzeodajni. Tym razem opowieść snuje się wokół Wadowa jak dym z jesiennego ogniska. Trochę feministycznie, bo Wadów to domena kobiet o silnych charakterach, więc kobiety stanowią tu spory procent opowieści (nie wiem, czy przypadkiem nie udało mi się zastosować modnych ostatnio parytetów...). Warto przybyć na wystawę w ciągu najbliższego miesiąca, bo część co wrażliwszych eksponatów będzie musiała wrócić do właścicieli nieco wcześniej. A jeśli ktoś się za bardzo zmęczy, to zawsze może odpocząć w cieniu czerwonych klonów palmowych, porastających ostatnio wnętrze Muzeodajni :)

Więcej szczegółów można znaleźć tutaj. Zapraszam!


Na takim wernisażu łatwo zostać paparazzim chowającym się za drzewem ;)
(fot. Paweł J.)

Otwarcie odbyło się w klonowej alei prowadzącej do wadowskiego dworu
(fot. Paweł J.)

A to właśnie ten eksponat, dla którego trzeba się pośpieszyć
ze zwiedzaniem wystawy (mam na myśli to w gablotce)
(fot. Paweł J.)

Były też jeszcze bardziej przyjemne momenty wernisażu... (fot. Paweł J.)

Na koniec uczestnicy zostali porwani na miejsce akcji i na własne oczy
mogli zobaczyć, jak Kraków dba o swoje zabytki. Na pierwszym planie piękna Ula
(fot. Marta Ś.)

piątek, 10 września 2010

Chopin na jazzowo w japońskiej salaterce


Pogodowo jest paskudnie, choć podobno jeszcze mamy lato. Wprawdzie nie jest już tak przeraźliwie zimno, ale za to znowu leje. W mieszkaniu na półkach zaczynają pleśnieć książki... To nie jest dobry czas na siedzenie w domu. Trzeba się ruszyć. Najlepiej na jakiś przyjemny koncert :)

Dziś w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej manggha wydarzył się kolejny koncert projektu Trzy kolory Chopin. W przeszklonym holu muzealnym (bo sala koncertowa została zalana przez ostatnią powódź), jak w brzuchu wielkiej ryby, zgromadzili się wyznawcy jazzowej interpretacji muzyki Mistrza, żeby posłuchać, co z twórczością Chopina potrafią zrobić chłopaki z International Polish Jazz Group. Hmm... Chopin nieźle się ukrywał w tych muzycznych wariacjach, ale koncert był naprawdę dobry. Tak sobie wyobrażam atmosferę nowojorskich klubów jazzowych, kiedy zdarza mi się pozytywnie myśleć o tym mieście. Tylko oświetlone zarysy wawelskich wież, ledwie widoczne przez zalane deszczem szklane ściany tego japońskiego lewiatana, przypominały, po której stronie Atlantyku się znajdujemy. Pełnię melomańskiej radości zakłóciły tylko dwa drobne szczegóły: potwornie niewygodne krzesła oraz zbyt ostro brzmiąca w tym mało koncertowym wnętrzu perkusja.

International Polish Jazz Group

A zakończenie tego zwariowanego projektu chopinowskiego już 22 listopada. Tym razem coś zupełnie szalonego: Chopin i tango... Zapowiada się niezwykle interesująco :)