piątek, 2 sierpnia 2013

Od filcowych kapci do kodów QR

Świat się zmienia. Na dobre czy na złe, ale  nieuchronnie. A razem ze światem zmieniają się też elementy, które, wydawałoby się, ze swej istoty powinny być niezmienne. Tak właśnie jest z muzeami, w których zmiany w ostatnich kilku latach gwałtownie przyśpieszyły. I to zmiany wielokierunkowe, od wyglądu zewnętrznego po system zarządzania. Bo skoro zmienia się świat, to zmieniają się też ludzkie oczekiwania wobec różnych zjawisk, w tym wobec muzeów. Jeszcze nie tak dawno przychodzący do muzeum polski „zwiedzacz” był przez system edukacji naszego uroczego kraju przygotowany (mniej lub bardziej) na to, co zobaczy, znał kontekst, w jakim pojawiał się historyczny artefakt*. Dziś nie ma już co liczyć na pre-edukację. Więc nie ma się co dziwić, że na wystawach zabytki są powoli, acz systematycznie wypierane przez opowieść eksponatem, niekoniecznie zabytkowym.

Wokół tej tendencji w polskim muzealnictwie trwają już burzliwe dyskusje, z których pewnie kiedyś coś wyniknie. Dla mnie jednak ważniejszą zmianą w świadomości muzealników jest uznanie faktu, że tak jak kiedyś nieodłączną częścią muzeum były filcowe kapcie, tak obecnie bez strony internetowej muzeum nie istnieje. I bez profilu na fejzbuku. A nawet bez regularnie prowadzonego bloga. Cóż, przyszło nowe i nie ma się co obrażać, tylko siadać do klawiatury i trzaskać kolejne wpisy.

I wbrew pozorom, to przeniesienie części życia muzealnego do sieci nie powoduje odpływu zwiedzających z realnych obiektów, lecz wywołuje skutek wręcz odwrotny. Dlatego zajrzyjcie, proszę, na nową stronę MHK, na nasze profile fejzbukowe, a zwłaszcza na wspólnymi siłami prowadzonego, oficjalnego bloga muzealnego, o którym obiecałam wam donieść. A potem koniecznie odwiedźcie nas w realu! :)
 

* Artefakt, kontekst, narracja, interpretacja – to obecnie ulubione słówka polskich muzealników, zaraz obok sponsoringu, autsorsingu i funduszy norweskich ;)