czwartek, 25 marca 2010

Sałatka z Chopinem


Czekając dziś na kolejne wydarzenie wieczoru i poddając się wiosennej nucie roztargnienia, weszłam na chwilę do Empiku celem zmarnowania czasu i przeglądnięcia działu muzyki dawnej (a nuż pojawił się nowy Pérès albo staniał któryś z Savallów?). Chodząc tak między półkami, zauważyłam, że z głośników płynie rewelacyjna muzyka, najpierw coś bliskowschodniego, a zaraz potem hiszpańskie flamenco, płynnie przechodzące w rytmy afrykańskich bębnów. Zafascynowana takim bogactwem przyjemności zapytałam obsługę o ten fenomen dźwiękowy. I ku memu zdziwieniu pan podał mi... Chopina w pięciu smakach :)

Okładka płyty w necie, niestety, tylko w wersji angielskiej.
Ja nabyłam z polskimi napisami!


Chopin na 5 kontynentach
to pomysł Marii Pomianowskiej, kompozytorki, multiinstrumentalistki, wokalistki, która nie tylko odkrywa dawne brzmienia naszych rodzimych instrumentów i przywraca współczesnym zapomniane tradycje muzyczne polskiego ludu, ale też łączy je z etnicznym brzmieniem świata w nową, moim zdaniem świetną, jakość. Tym razem na jednej płycie doszło do międzykulturowego spotkania tradycji z kilku kontynentów, które w jedną całość spaja muzyka Chopina. Bo to jego utwory brzmią pod kostiumem aranżacji ludowej rodem z Persji, Andaluzji, Chin, Syberii, Armenii, Brazylii czy samego Dzikiego Zachodu. Chopin jest obywatelem świata, bo jego muzyka nie da się zamknąć żadnymi granicami, ani politycznymi ani muzycznymi. I z tego powinniśmy być dumni, nie tylko w tym roku.

Z muzycznej piwnicy wyszłam, rzecz jasna, z nieznacznie lżejszym portfelem.

piątek, 19 marca 2010

Dopowiadając


Tak mi właśnie przyszło na myśl, że ja Państwu nie powiedziałam o jaką wystawę chodzi... A zatem, uderzając się w swą własną pierś, dopowiadam: „Budujemy KOŚCIÓŁ. Współczesna architektura sakralna w Nowej Hucie”. Opowiada o architekturze nowohuckich kościołów od słynnej Arki Pana z lat 70. XX w., aż po kościół-rybę na ul. Bulwarowej (w trakcie budowy). Plany, rysunki, fotografie procesu twórczego i twórców wszelakiej maści, najważniejsze momenty budowy i dane statystyczne, a do tego jeden najciekawszy eksponat z każdego z dziesięciu kościołów - oto czego się możecie Państwo spodziewać, przekraczając próg Muzeodajni. A oprócz tego przemiłej obsługi, z którą warto zamienić parę słów, aby usłyszeć wiele dodatkowych, fascynujących historii w cenie zakupionego biletu :)


Impresje powernisażowe: jak na kościelną wystawę widok dość symboliczny...
Fotkę dedykuję Bractwu Krwiopijców :)

czwartek, 18 marca 2010

Fotoreportaż ż wernisaż(u)


Wystawę uznano za otwartą. Kto był, ten wie. Kto nie był, niech przyjdzie! Rozpisywać się nie będę, bo wystawy są do oglądania, a nie do czytania. Zatem poniżej kilka zachęcających fotek :)


Tuż przed otwarciem... Wszystko zielone :)


Każdy kościół zajmuje sześć metrów kwadratowych...


Specjalne wskazówki na podłodze wykonano, żeby się nie pogubić na tych 60 kwadratowych metrach.


Moja ulubiona ściana - ascetycznie piękna.


Pierwsi goście: ważna rozmowa Dużego z Małym
(Szymek opowiada kardynałowi, jak naklejał z tatą kreski na podłodze)


Atmosfera się zagęszcza...


Dumny i blady kurator :)


W tle nad tłumami góruje konsul Niemiec


Jak kościelna wystawa, choćby architektoniczna, to musi być i chór.
Tym razem czerwono-czarni z Politechniki.


Nowohucka czwórka :)
A teraz konkurs: która z czterech głów nie pasuje do reszty? I nie chodzi o okulary ;)

wtorek, 16 marca 2010

Na dobrą pamięć


Jutro w Muzeodajni wielki dzień (kolejny) otwarcia nowej wystawy. Będą tłumy (jak zawsze), trochę ględzenia (jak zawsze) i impreza po wszystkim, „na dobre otwarcie” (nowa świecka tradycja). Jednym słowem łatwo będzie zapomnieć o rzeczach naprawdę ważnych.

A przecież jutro dzień świętego Patryka, więc pamiętajcie o tym, co najlepsze! :)


Céad míle fáilte!

czwartek, 11 marca 2010

Chopin po krakowsku


Za oknem zima. Białe paskudztwo to się pojawia, to znika. Zimno jest. I wieje. A ja mam urlop :)

Z tego też powodu zdarzyło mi się ostatnio odwiedzić dwie krakowskie wystawy poświęcone naszemu genialnemu kompozytorowi, który, jak wiadomo, z Krakowa prawie się nie ruszał, a przynajmniej bywał tu częściej niż Mickiewicz :)

Pierwsza z nich, Chopin. Weiss. Fin de Siècle, to zaledwie kilka rysunków Wojciecha Weissa, monochromatycznych szkiców do olejnego portretu Fryderyka Chopina. Portretu, który możemy sobie tylko wyobrazić, bo zaginął w naszej poplątanej historii. Weissowe zafascynowanie Chopinem oraz tajemnice warsztatu artysty odkrywa przed widzami film, który wyświetlany jest na jednej ze ścian galerii jako doskonały komentarz do wystawionych prac. A całość zobaczą Państwo w piwnicach Pawilonu Wyspiańskiego na Placu Wszystkich Świętych otuleni w miękkie tony muzyki naszego Fryderyka. Jeśli zaś komuś mało wrażeń, to wystawie towarzyszy pięknie wydany katalog, zawierający nie tylko reprodukcje wystawionych rysunków, ale również inne prace artysty pochodzące ze zbiorów rodzinnych. Wystawa powstała dzięki Fundacji Muzeum Wojciecha Weissa, która ma zamiar stworzyć w pałacu w Kościelnikach miejsce prezentacji prac tego wciąż mało docenianego artysty, z czego Muzeodajnia raduje się wielce pomimo niesprzyjającej aury.

Chopin wchłaniany przez geniusz muzyki...
Widzicie te ręce biegające po klawiaturze? Genialnie uchwycony ruch i skupienie

Druga wystawa, Chopin w Krakowie i osobiste po nim pamiątki, prezentowana jest w Collegium Maius. Pretekstem do zorganizowania wystawy właśnie w tym miejscu jest wpis młodego Chopina do księgi pamiątkowej Biblioteki Jagiellońskiej, która w 1829 roku wciąż mieściła się w starym gmachu Collegium Maius. Tego właśnie roku Fryderyk wraz z kolegami był na wycieczce szkolnej w kopalni w Wieliczce (wpis w osobnej księdze), a w starym Krakowie zwiedzał m.in. uniwersytet. I tu przestroga dla dziatwy szkolnej: jeśli już musisz iść do muzeum, to wpisz się w księgę pamiątkową tak, żeby się później nie wstydzić przed potomnością. Fredek potrafił.


Podpis dziewiętnastoletniego Chopina w wielickiej księdze gości

Na wystawę trafiłyśmy przypadkowo, szukając zupełnie innego miejsca, i dzięki temu przypadkowi odkryłyśmy, dlaczego Fryderyk nie umiał wysiedzieć w domu. Bo któż z Was, drodzy czytelnicy płci mniej pięknej, umiałby wysiedzieć na krześle obitym niebieściutkim materiałem ze wzorkiem w różyczki, jaki naszemu geniuszowi własnoręcznie haftowała George Sand?


Obydwie księgi z autografem Mistrza, błękitne „arcydzieło” tapicerskie oraz wiele innych pamiątek (w tym kilka gipsowych odlewów lewej genialnej dłoni oraz jeden prawej) wystawione są w dolnych salach naszej Almae Matris.

I na koniec rzecz nie bez znaczenia: obydwie ekspozycje są bezpłatnie udostępniane wszystkim chętnym, co jest miłym dodatkiem do interesującej treści.