czwartek, 27 listopada 2008

Wielcy z przymrużeniem oka





Podsiwiały, brodaty, podobien do tyki
Sześcioma nawrotami liczący krzyżyki,
Obsypany wnukami i dziatwą jak piaskiem,
Jaśnieje patryjarcha Jagiellońskim blaskiem.
Książka jego żywiołem, książka jego strawą,
Ma ją w łóżku, pod łóżkiem, na stole, pod ławą.
A choć, jak on smok niegdyś, zrodzon pod Wawelem,
Bez mieszczanina funkcyi jest obywatelem.
Ni polityk, ni Poseł, ani Radca miasta,
Z Stańczykami zadziera, Reformistów chlasta.
A czy idziesz z nim razem, czyli go unikasz,
Tak cię utnie znienacka, jak jaki dziennikarz.
To też lubi swe zdanie jawić przez dzienniki
Nieproszony, samopas idący i dziki.
Nie należąc do narad, ankiet, ni komissyi,
Kiedy sprawa już doszła do publicznej scyssyi,
Pomiędzy wojowników wtrąca swe trzy grosze –
Tego palnie oburącz, tamtego potrosze.
Ukąsić w imię prawdy widno mu najmilej,
Jak gdyby na kąsanie miał jaki przywilej.
Płazem mu to uchodzi, skoro gryzie szczerze;
A nikt mu nie zarzuci, by pisał w złej wierze.
To też choć jadowity, lecz nigdy ponury,
Świadkiem tego codziennie jagiellońskie mury;
Gdy się pomiędzy gośćmi uwija w serdaku,
Ma żart dla nich gotowy, żółci ani znaku.
Żart na ustach, a razem pracownik zażarty –
Od rana w noc przerzuca karteczki i karty;
Tu poprawia tytuły, tam skreśla nazwiska;
Co tygodnia w drukarni półarkusz odciska.
Tak przez całe dwadzieścia lat ciągłej mitręgi
Systematycznie płodzi coraz grubsze księgi.
Obracając wytrwale erudycyi kierat,
Biórokrata, urzędnik a razem literat.
Literackiej fantazyi chętnie puszcza wodze,
Gdy Talię z Melpomeną napotka po drodze.
Dla nich w rydwan się wprzęga i gotów do jazdy.
A miłując wschodzące i upadłe gwiazdy,
Nie pomny na swą godność i pozór naganny,
Gotów być zawsze starcem przy boku Zuzanny.
Pilny widz, pilny słuchacz, obserwuje blisko
Zarówno swe sąsiadki, jak i widowisko.
Zresztą ten teatralnych gwiazd czuły astronom
Niezły mąż, słaby ojciec i lichy ekonom...

Taki oto autobiograficzny wierszyk napisał o sobie Karol Estreicher, twórca monumentalnej Bibliografii polskiej. Czy ktoś jeszcze potrafi tak pisać? Ech, gdzie ci wielcy z tamtych lat... :)

Inną stronę Karola Estreichera można poznać, zwiedzając wystawę w Bibliotece Jagiellońskiej pt. „Książka jego żywiołem. Karol Estreicher (1827 - 1908)”. Tylko trzeba się śpieszyć, bo trwa tylko do 29 listopada...

sobota, 22 listopada 2008

Pochwalmy się!


Ponieważ miałam swój udział w tym przedsięwzięciu, to się pochwalę: Tak wyglądało otwarcie kolejnego fragmentu Małopolskiej Drogi św. Jakuba. Powoli, ale wciąż idziemy do przodu, czyli do Santiago ;)

czwartek, 20 listopada 2008

Jesienna nostalgia


Za oknem deszcz pluszcze niemiłosiernie, a do tego ulicami pędzą gnane wiatrem resztki liści... Ogólnie rzecz ujmując: nieprzyjemnie jest. Trzeba zatem jakoś sobie radzić z jesienną depresją. Jednym ze sposobów jest wspominanie chwil przyjemnych, zwłaszcza dziejących się w cieplejszych okolicznościach przyrody...

Naszło mnie zatem wspomnienie z ubiegłorocznych wakacji, z naszej (mojej i Siostry) Wielkopolskiej Drogi św. Jakuba. Dwie zmęczone całodniową wędrówką postaci ze sporymi plecakami, wlokące się asfaltową drogą z Dalewa, spostrzegają na horyzoncie wyniosłe wieże kościelne benedyktyńskiego klasztoru w Lubiniu. Wyglądało to mniej więcej tak:


Zbliżanie się do gościnnego klasztoru zwiastowały również spotkania z przejeżdżającymi obok nas benedyktynami, którzy koniecznie chcieli nas podwieźć, a my, paskudy, nie dałyśmy się przekonać. Cóż, pielgrzymi bywają trudnymi partnerami w rozmowie ;)

Już w bramie wita nas wielki znak jakubowej muszli, co dla caminowicza jednoznacznie oznacza "dobre miejsce". A to dopiero początek!

Przywitał nas uprzejmie brat, opiekun gości (który na "szczęść Boże" odpowiada "Bóg zapłać" ;) ), i zaprowadził na nocleg do... muzeum Mickiewicza, czyli pięknej sali, gdzie wśród pamiątek po domniemanym pobycie Wieszcza w tym miejscu, umieszczono trzy rozkładane łóżka dla strudzonych pielgrzymów. Wieczerza przy stylowym stole, choć składająca się z zupki chińskiej, smakowała odpowiednio do okoliczności. A potem jeszcze plątanie się po skrzypiących korytarzach klasztornych w kierunku łazienki, ukrytej za klasztorną pralnią - klimat prawdziwego camino! Żałuję teraz, że nie poszłyśmy na wspólną z braćmi kolację do refektarza, ale dotarłyśmy do celu odrobinę za późno... I gdyby nie to potworne zmęczenie, to na pewno śniłyby się nam trzynastozgłoskowe poematy o wspaniałościach Drogi.

A rano piękna w swej prostocie msza, na której znów poczułam się jak w domu, gdzie nikt nie dzielił uczestników na "nas" i "ich", Ciało i Krew Chrystusa były dla wszystkich, a nie tylko wybranych i bezczelnych, gdzie dla garstki wiernych chciało się powiedzieć komentarz do czytań... Spokojna pewność, że On Jest. Taki raj w ziemskim kościele...

W dalszą drogę wyruszyłyśmy z dodatkowym bagażem: doświadczeniem, że jest na świecie takie miejsce, gdzie można doświadczyć Kościoła z marzeń...

I jak tu nie tęsknić do letniego ciepła?

środa, 12 listopada 2008

Ciekawostki ze świata



Niezawodna eksploratorka światowej przestrzeni cybernetycznej, Ella W., podesłała mi dziś ciekawą notkę prasową o wystawie po drugiej stronie Bałtyku. Cóż, problem kradzieży dzieł sztuki i przedmiotów symbolicznych dla danej społeczności, jest tak stary jak najstarsza ziemska cywilizacja. Jednak chyba po raz pierwszy ktoś postanowił stworzyć wystawę z kradzionych przedmiotów, nie kryjąc się z tym, że są one zrabowane...












Wenus z Milo (Luwr), Kamień z Rosetty (Londyn), Copernicana (Uppsala)


Bo trzeba przyznać, że galerie złodziejskich łupów mają się na świecie całkiem nieźle. Weźmy na przykład paryskie muzeum starożytności w Luwrze lub znaczną część British Museum: najsłynniejsze kolekcje zbudowane zostały z przedmiotów zdobytych w wyniku działań wojennych na terytoriach "wroga". Owszem, nazywało się to ratowaniem kultury starożytnej dla przyszłych pokoleń, zwłaszcza że bardzo często ówcześni właściciele dzieł nie bardzo się nimi przejmowali, ale fakt pozostaje faktem: są to jedne z największych na świecie kolekcji zrabowanych obiektów muzealnych.


Ale nie ma tutaj prostych odpowiedzi, czy było to barbarzyństwo, czy też raczej akcja ratunkowa. Dzięki "rabusiom z tytułami profesorskimi" wiele z tych zabytków przetrwało do naszych czasów, a dzięki wywiezieniu ich z terenów działań wojennych naukowcy mogli w spokoju pracować nad odkrywaniem ich tajemnic, a co za tym idzie, nad rozwojem naszej wiedzy o zapomnianych cywilizacjach. Gdyby nie ta "kradzież", wiele cennych dokumentów przeszłości zninęłoby z powierzchni ziemi... Czasem żałuję, że zbiory Biblioteki Narodowej w Warszawie nie stanowiły dla Niemców większej wartości, tak, aby opłacało się je wywieźć z Polski zamiast palić...


I ostatnia sprawa: czy zatem teraz powinna nastąpić wielka akcja rewindykacji? Czy zbiory egipskie powinny trafić do Kairu, a greckie do Aten? Czy zrabowane przez Szwedów archiwalia kopernikańskie powinny wrócić do Polski? A co ze słynną Berlinką przechowywaną w Bibliotece Jagiellońskiej (z której to kolekcji nuty słynnych kompozytorów były już kilkakrotnie pokazywane na wystawach)? Tutaj też nie ma prostych odpowiedzi... Póki co zachęcam wszystkich do podróżowania (bo to rozwija horyzonty), a przy okazji do odwiedzania skarbnic kultury jakimi są muzea, choćby opierały się na dawnych zbrodniach ;)

niedziela, 2 listopada 2008

Zamyślenie na początek listopada



Takie dwa piękne dni za nami. W uroczystość Wszystkich Świętych wybrałam się wieczorem na cmentarz Rakowicki. Akurat przestało padać, niebo rozgwieździło się, a na ziemi niebiańskie światła odbiły się w niezliczonych światełkach zniczy i świeczek. Pomiędzy tym bogactwem mnóstwo ludzi, ale jakby trochę innych niż zwykle: chodzą wolniej, rozmawiają półgłosem, odpowiadają dzieciom na trudne pytania o przemijalność świata... A wśród nich słychać głosy turystów, obcokrajowców, zafascynowanych pięknym polskim świętem, a raczej polskim sposobem świętowania pamięci o tych, co już odeszli.


A dziś zimny prysznic. Poszłam ja sobie na Wawel, do krakowskiej katedry, aby nawiedzić groby naszych władców, wieszczów, tych, których życie w znaczący sposób złożyło się na naszą dzisiejszą tożsamość. I tu przykra niespodzianka: pilnujący w katedrze młodziutki strażnik zażądał ode mnie... biletu wstępu. Tak, w Dzień Zaduszny aby wejść na cmentarz, jakim jest katedra, trzeba mieć bilet wstępu! Tłumaczenia, że turyści powinni płacić, bo z czegoś trzeba finansować renowację, że większość odwiedzających dziś katedrę przyszło jak do muzeum a nie na cmentarz - choć słuszne w każdym innym dniu - dziś wydają się wysoce niestosowne.