poniedziałek, 11 lutego 2013

Boże znaki


Benedictus... „którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i znakami...” (Dz 2,22)

Tęcza nad Birkenau

piątek, 1 lutego 2013

Historyczna zupa jarzynowa

Dawno Muzeodajnia nie donosiła niczego o muzeach, pora zatem nadrobić to zaniedbanie. Zwłaszcza że ostatnio nazbierało mi się sporo różnorodnych doświadczeń, którymi chętnie bym się podzieliła, ale leniwe zwierzę siedzące w mym wnętrzu skutecznie, jak dotąd, blokowało wszelkie wybuchy entuzjazmu pisarskiego. Jednak wczorajsza wizyta w krakowskim Muzeum Armii Krajowej coś we mnie przełamała, a czytelnicy odczują tego skutki.

Zacznijmy może od miejsca akcji, bo warto. Muzeum mieści się bowiem w głównym budynku dawnego zespołu dowódczo-aprowizacyjnego Twierdzy Kraków, wybudowanego na początku XX wieku, a obecnie świetnie odrestaurowanego i przystosowanego do potrzeb muzeum. Aranżacja wystawy również podkreśla militarną przeszłość tego wnętrza, czemu nie ma się co dziwić, skoro tematyka ekspozycji też jest mało pokojowa. Wspaniale prezentuje się zwłaszcza przykryty przeszklonym dachem dziedziniec czy masywne gabloty nawiązujące do metalowych elementów urządzeń twierdzy. Szkoda zatem, że wypełnienie tych przestrzeni nie odpowiada swojej oprawie.

Główne wejście do Muzeum Armii Krajowej. Dotrzeć tutaj,
zwłaszcza w czas roztopów, nie jest łatwo, ale może tak miało być.
W końcu o konspiracji sporo się tutaj mówi.

Bo dalej otrzymujemy nieźle zamieszaną, historyczną zupę jarzynową. Parter muzeum, a właściwie pomieszczenia wokół głównego dziedzińca, zostały przeznaczone przede wszystkim na opowieść o drugiej wojnie światowej. Zwiedzanie zaczynamy od kilku gablot wypełnionych pamiątkami z życia przedwojennego, co jest dość zrozumiałe ze względu na logikę opowieści. Szkoda tylko, że komentarz do tej garstki przypadkowo (mam wrażenie) zebranych obiektów został ograniczony do kilku lakonicznych podpisów. Żadnego tłumaczenia skąd taki wybór, jaka w tym tkwi myśl przewodnia. Trudno zatem sobie wyobrazić jak wyglądało życie w Polsce w przeddzień wybuchu wojny, a o to chyba autorom chodziło. Być może szerszy opis można było uzyskać po skorzystaniu z kodu QR, ale jako posiadacz normalnego telefonu „do dzwonienia” nie mogłam tego sprawdzić doświadczalnie. Tak, drodzy muzealnicy (i nie tylko), bywają jeszcze ludzie, dla których tego rodzaju nowinki techniczne są zbędnym balastem, dlatego rozwiązania konwencjonalne na podstawowym poziomie zwiedzania są nadal obligatoryjne.

W kolejnych pomieszczeniach starano się pokazać przebieg działań wojennych i różne aspekty życia podczas wojny. Pomysł jak najbardziej uzasadniony, bo wypada przedstawić okoliczności, w jakich Armia Krajowa powstała i działała. Nie jest to też muzeum drugiej wojny światowej (bo to dopiero powstaje na Westerplatte), zatem ten temat powinien być potraktowany odpowiednio krótko i jako tło dla tematu właściwego. Wiem, że trudno rozdzielić temat drugiej wojny od działań AK, dlatego bardzo mnie dziwi, że taki podział został wprowadzony. I co dostaje zwiedzający? Chaotyczną opowieść o wszystkim, którą zresztą w większości sam musi wydedukować z wystawionych eksponatów, dość skąpo podpisanych i sprawiających wrażenie magazynu szalonego kolekcjonera. A szkoda, bo zbiory to o ogromnej wartości. Tu może warto przypomnieć, że wystawianie na stałej ekspozycji oryginalnych fotografii czy rękopisów, zwłaszcza pisanych atramentem, jest niedopuszczalne w świetle zaleceń konserwatorskich. Okropnie też wyglądają poodpadane numerki uniemożliwiające identyfikację danego obiektu na spisie obok gabloty lub w ogóle brak takiego spisu. Poodklejane plansze ekspozycyjne też nie robią dobrego wrażenia. Zaś fotografie z drastycznymi scenami lepiej zawieszać wyżej, nie na poziomie oczu przeciętnego sześciolatka... Ale główny zarzut co do tej części ekspozycji to brak odpowiednich tekstów wprowadzających w tematykę danego aspektu wojny, którą komentują zgromadzone eksponaty. Teksty wyjaśniające pojawiają się, oczywiście, ale zazwyczaj są zbyt długie, a na dodatek umieszczone w taki sposób, że ciężko jest z nich skorzystać. Efekt jest taki, że po przejściu trasy ekspozycji na parterze muzeum zwiedzający ma niezły mętlik w głowie i nie bardzo wie, czego ma się spodziewać w kolejnej części.

A kolejna część eksponowana jest w podziemiach muzeum, co zrozumiałe, skoro opowiada o Polskim Państwie Podziemnym. Ogromna przestrzeń została podzielona na mniejsze fragmenty tworzące swoisty labirynt, w którym trzeba zwracać pilną uwagę na strzałki dyskretnie umieszczone na posadzce i na ścianach, żeby nie zagubić się w czasie i tematach. Nam się udało (zgubić oczywiście). Tutaj miałam wrażenie większego porządku, logicznej opowieści o genezie powstania Polskiego Państwa Podziemnego i jego armii, od pierwszego rozkazu powołującego formację do życia, poprzez jej przemiany w trakcie trwania działań wojennych, aż po rozkaz jej rozwiązania. Ta część wystawy również jest nasycona różnorakimi eksponatami, w dużej części należącymi do unikatów, choć ja wiem o tym dzięki objaśnieniom fachowca, z którym zwiedzałam muzeum, a nie z opisów zamieszczonych obok gablot. Wrażenie na zwiedzających robią za to ogromne makiety: brytyjskiego Halifaxa, z którego dokonywano zrzutów dla walczącej Armii Krajowej oraz przerażającej w swym ogromie rakiety V2. W tym drugim przypadku efekt psują jedynie niekończące się opisy, umieszczone na półprzezroczystych szybach, co dodatkowo zniechęca do ich czytania. Do mocnych stron tej części ekspozycji zaliczyłabym też biegnącą przez środek sali szklaną oś czasu, na której równolegle i bardzo czytelnie zaznaczone są działania niemieckie, sowieckie, polskiego rządu na uchodźstwie oraz Polskiego Państwa Podziemnego. To pozwala uporządkować dotychczas nabytą wiedzę, co udaje się również dzięki multimedialnej prezentacji działań wojennych, wyświetlanej w kolejnej sali na blacie przechylonego stołu. Podziemnej ekspozycji towarzyszą również ekrany wmontowane w ściany, na których można obejrzeć krótkie scenki zagrane współcześnie na potrzeby wystawy, łączące się tematycznie z daną częścią ekspozycji. Uruchamia się je specjalną kartą pobraną w kasie muzeum wraz z biletem i od zwiedzającego zależy, czy chce sobie rozszerzyć program zwiedzania czy zrezygnować. Jednak nasycenie wystawy takimi ekranami, a także ekranami dotykowymi, na których również znajdują się dodatkowe informacje (choć w wersji bardzo szczątkowej, jakby nie do końca dopracowane), powoduje, że pod koniec zwiedzania wszystkie multimedia już się pomija. Przesyt prowadzi do niestrawności.
Opowieść o Armii Krajowej i Polskim Państwie Podziemnym kończy się salą przesłuchań, gdzie zwiedzający na własnej skórze może poczuć ciężar wzroku niemieckiego i sowieckiego oprawcy. Zaś ostatnia przestrzeń wystawy poświęcona jest powojennym dążeniom do niepodległości, jako spuściźnie działań AK. Jednak tu wielowątkowość naszych dziejów ojczystych znów przerosła twórców wystawy i w efekcie serwują zwiedzającym ciężkostrawny i niezrozumiały miszmasz.

Pokój przesłuchań. Na zdjęciu tego nie widać, ale te postaci po prawej i lewej stronie
wpatrywały się w człowieka, przemawiając po rosyjsku i niemiecku.
Nie były to statyczne fotografie, tylko projekcje wideo na wyciętej
w kształt człowieka pleksi. Mocny akcent na zakończenie.

Czas na podsumowanie, a nie będzie ono optymistyczne. Nowocześnie zaaranżowany budynek, ekspozycja naszpikowana elektroniką oraz kilka instalacji scenograficznych to za mało, żeby wystawę nazwać nowoczesną. A zrezygnowanie z chronologii w opowieści nie czyni z niej wystawy narracyjnej, za to może wprowadzić chaos w głowach zwiedzających. Nie wszyscy wszak lubią korzystać z usług przewodnika muzealnego, który w tę sałatkę warzywną wprowadzi jakiś porządek. Chluby muzealnikom nie przynosi również niestaranność wykonania albo brak interwencyjnych napraw sypiącej się ekspozycji, zwłaszcza takiej, która liczy sobie zaledwie parę miesięcy. Wszystko to razem sprawia, że nie mogę polecić Wam tego muzeum, jako wartego odwiedzenia. Szkoda, bo przecież istnienie Polskiego Państwa Podziemnego wraz z jego armią zasługuje ze wszech miar na pamięć naszą i następnych pokoleń. A pamięć potrzebuje odpowiedniego nośnika, jakim mogłoby być odpowiednio przygotowane Muzeum Armii Krajowej.