piątek, 31 grudnia 2010

Coś się kończy, coś się zaczyna...


Właściwie to o co ta cała dzisiejsza (a raczej nocejsza) awantura? Czy coś poza sposobem zapisywania daty oraz naliczania VATu zmienia się z dniem jutrzejszym? Czy gdyby o północy nie poleciało w niebo kilka milionów złotych polskich oraz innych obowiązujących walut, to jutrzejszy dzień ze zmienioną datą by nie nadszedł? Czy konieczne jest raczenie się musującym winem wątpliwej jakości przy akompaniamencie równie wątpliwej jakości hitów podobno muzycznych, aby rano wstało na nowo słońce? Czy zatem nie lepiej jest po prostu pójść spać i pozwolić spokojnie zasnąć, i tak już zmaltretowanym przez wszędobylską sól, psom?

Bym chciała...

Ale za to sobie przynajmniej ponarzekam :)

czwartek, 9 grudnia 2010

Contemplata aliis tradere...


Dominikańskie zawołanie z powyższego tytułu (przekazywać innym to, co odkryliśmy dzięki kontemplacji) ma swoje rozszerzenie: wszędzie, wszystkim i na wszystkie sposoby. A ponieważ społeczeństwo w dużej mierze przeniosło się do internetu, skoro fejzbuk jest jednym z największych państw świata pod względem ludności, to głoszenie też trzeba przystosować do istniejących warunków. Dlatego nasi bracia kaznodzieje rzucili się w głębiny Sieci i zamiast głosić rekolekcje w kościele, wrzucają rekolekcje w wirtualność. I choć w powyższym zdaniu czai się wyrzut (bo jednak nie całe życie toczy się wirtualnie i bywają jeszcze ludzie, którzy nawet komputera nie mają, o internecie nie wspomnę...), to jednak warto takie rekolekcje sobie zafundować. Korzyści z tego wszelakie: nie trzeba wychodzić z domu w paskudną pogodę, nie trzeba mieszkać w strefie bezpośrednich wpływów dominikańskich, można się włączyć w dowolnej porze dnia lub nocy, wielokrotnie wracać do usłyszanych treści, a wszystko to zabiera dziennie jakieś dwie minuty. I do tego podane ludzkim językiem, bez „umiłowanych w Chrystusie sióstr i braci” oraz „drogich słuchaczy Słowa Bożego”. Krótko, jasno i na temat. I choć akurat tego brata wolę czytać niż słuchać, to i tak serdecznie polecam, bo mądrze gada! :) Przestrzegam tylko przed czytaniem komentarzy poniżej nagrania, bo włącza się w człowieku odruch fizjologiczny...

A jeśli ktoś nie ma w sobie na tyle heroizmu, żeby zrywać się przed świtem i gnać na Roraty, to na odpowiedniej stronie znajdzie nagrania pod wiele mówiącym tytułem: Roraty dla tych, co zaspali. Wprawdzie to tylko kazania, ale zawsze coś ;)



czwartek, 2 grudnia 2010

Stingologia


Ostatnio Mr Sumner zwany Stingiem wyziera zza każdego rogu. Co mnie osobiście akurat cieszy. Zaczęło się od koncertu na otwarcie stadionu w Poznaniu (na którym wczoraj Lech z Juventusem tarzali się w śniegu w pogoni za pomarańczową piłką), potem gruchnęła wieść, że Mistrz uświetni warszawski koncert z okazji 85-lecia Polskiego Radia, a ostatnio pewien stingofan ze Śląska zachwala rewelacyjny ponoć album z koncertu w Berlinie. O pomniejszych wydarzeniach nawet nie wspominam. Najwyższa więc pora, aby zimową drogę do i z pracy (która potrafi trwać nawet dwie i pół godziny pięknie zaśnieżonymi i zakorkowanymi ulicami Krakowa naszego kochanego) zaczęła mi umilać muzyka z zimowego albumu In Of A Winter's Night.

I wydawać by się mogło, że stingowe nasycenie atmosfery osiągnęło wartość krytyczną. Ale dziś znalazłam w niezawodnej sieci rzecz, która przywiodła mi na myśl św. Mikołaja z Choinką i Aniołkiem razem wzięte. Książeczka nie nowa już, bo wydana w 2007 roku, zawierająca teksty piosenek z odautorskim komentarzem Stinga (prezentacja poniżej). Więc gdyby ktoś nie miał co zrobić z dwudziestoma (około) dolarami, to polecam się wdzięcznej pamięci :)



PS Po dalszych poszukiwaniach w sieci okazało się, że mamy to w Polsce... I to nawet za niższą cenę, choć trzeba było dopłacić za tłumacza. Ot, zawiłości ekonomiczne polskiego rynku wydawniczego, których mój nieskomplikowany umysł humanisty nigdy chyba nie ogarnie. Wiadomość dla Mikołajów i im pokrewnych: polska wersja też może być, choć pewnie z uszczerbkiem dla mego rozwoju lingwistycznego :)