Minione trzy dni spędziłam w zacnym towarzystwie caminowiczów różnej maści, wieku i pochodzenia (a z chodzeniem to oni mają wiele wspólnego), albowiem przebywałam na uroczym spotkaniu przyszłych członków ponadregionalnego stowarzyszenia Przyjaciele Dróg Świętego Jakuba w Polsce. Brzmi oficjalnie. A tymczasem wszystko zaczęło się we dworze na Wichrowym Wzgórzu, w Przybysławicach koło Klimontowa, gdzie serdecznie i z prawdziwą polską gościnnością podejmował nas gospodarz-poeta Jarek Paczkowski. Nie ma się zatem co dziwić, że nocne rodaków rozmowy salonowe z towarzyszeniem gitary i innych (płynnych) doskonałości przeciągnęły się do późnej nocy. Atmosfera tego miejsca jest niezwykła, nie tylko ze względu na otaczające człowieka krajobrazy, ale przede wszystkim ze względu na gospodarza. To człowiek przez duże Cz. Radzę przekonac sie o tym osobiście (służę namiarami).
Wieczór na Wichrowym Wzgórzu. Gospodarz przy gitarze wykonujący swoje utwory. Fot. Marek Łygas (ze strony Szlakiem Muszli)
Nastepnego dnia ruszyliśmy drogą jakubową pod prąd, w przeciwną stronę niż wskazywały strzałki, do Sandomierza. Trzydzieści kilometrów przez jabłkowe sady wśród mgieł sandomierszczyzny, w radośnie mlaskającym błotku, pokrzepiani ognistymi rozmowami oraz gorącą herbatą i kalorycznymi drożdżówkami i oponkami w remizie w Świątnikach.
Wytrwali caminowicze z drogowskazem przy kościele św. Jadwigi w Świątnikach. Fot. Marek Łygas (ze strony Szlakiem Muszli)
A wieczorem, w Sandomierzu, powitani uroczyście na mszy u św. Jakuba, kontynuowaliśmy rozpoczęte dyskusje, w trochę bardziej oficjalnej formie, aby znów zakończyć grubo po północy. Pielgrzym musi mieć jednak mocne zdrowie :) Niedziela natomiast należała już całkowicie do Sandomierza. Najpierw po dominikańskim obejściu św. Jakuba oprowadzał nas brat Krzyś, a później na wycieczkę po grodzie ojca Mateusza zabrał nas Marek (jak widać równiez zdolny fotoreporter), pokazując nam sandomierskie zakamarki naziemne, podziemne i ponadziemne. Całość została zakończona w przyrynkowej Garkuchni pysznymi pierogami w różnych odmianach. A po wyjściu zaczął padać gęsty deszcz, który towarzyszył nam do samego Krakowa i jakoś do tej pory nie rezygnuje z namaczania...
Uściski dla wszystkich uczestników, a dla Kasi szczególne, za całokształt. I do zobaczenia w Suwałkach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz