wtorek, 24 lutego 2009

Pozytywnie :)


Dziś będzie pozytywnie (dziwnie, prawda?). W Muzeodajni odbył się wernisaż kolejnej wystawy, wszystko (no, prawie wszystko) zostało zrobione na czas, większych wpadek w przemowie Second-Wszechwładnego nie było, zatem dzień można zaliczyć do udanych. Ale nie dlatego będzie pozytywnie.

Cała sprawa rozbija się o odpowiednią lekturę. Parę dni temu nabyłam po promocyjnej cenie pierwszy tom zbioru opowiadań George'a R. R. Martina. Osobiście Martina czytać mogę zawsze i wszędzie. I wszystko. Oczywistym jest zatem, że nie mógł on długo leżeć na półce i czekać w grzecznie w kolejce. Porwałam go zachłannie, rzucając w kąt inne lektury. I to właśnie było to, a nie żadna coca-cola ;)

Martin to jeden z tych pisarzy, który idealnie trafił w mój gust czytelniczy. Moja z nim znajomość nie rozpoczęła się, jak można by przypuszczać, od słynnej już i wciąż niedokończonej sagi Pieśń lodu i ognia, klasycznego fantasy w najlepszym tego słowa znaczeniu. Dziwnym trafem jako pierwsza jego książka wpadła mi w ręce twarda sf, czyli Światło się mroczy oraz genialne opowiadanie, podpadające już właściwie pod horror sf, czyli Piaseczniki (a może nawet opowiadanie było wcześniej?). I właściwie od pierwszych chwil było jasne: Martina można w każdej postaci :)

Rzecz w tym, że przeczytałam już wszystkie jego powieści, które były dostępne na polskim rynku. Pozostało zatem niecierpliwe oczekiwanie na A Dance with Dragons, czyli kolejny tom sagi, z którym autor zmaga się już od lat, albo sięgnięcie po ukazujące się na naszym rynku zbiory opowiadań, wydawane z odautorskim komentarzem o trudzie tworzenia. Wybrałam właśnie tę drugą opcję i nie żałuję. To takie miniaturki dobrego smaku, dzięki którym łatwiej znieść cierpienia oczekiwania na danie główne. Jeśli ktoś gustuje w dobrej literaturze, to serdecznie polecam. Tylko uwaga: to uzależnia ;)

5 komentarzy:

  1. A to nie Martini mozna w każdej postaci?
    :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Martini też można, dlaczego nie :P Zwłaszcza wstrząśnięte, nie zmieszane :D

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja się ciągle boję, że on nie zdąży skończyć tej sagi... I to dopiero będzie męka...!

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż, taka ewentualność też istnieje, ale wolę jej nie dopuszczać do świadomości :) W każdym razie smoczy taniec już jest, choć jeszcze nie "po naszemu" :) Zatem głowa do góry!

    A tymczasem słoneczne pozdrowienia dla przebywających w Hiszpanii :) Na hiszpańskiego bloga trafiłam dzięki życzeniom dla nowohuckiej Muzeodajni, więc i za życzenia, w imieniu załogi, serdecznie dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, to niech już szybciutko tłumaczą!
    A dla nowohuckiej Muzeodajni zawsze mam najcieplejsze życzenia i gorrrąco pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń