czwartek, 17 stycznia 2013

Nadchodzi...

Nie jest dobrze. Z każdym porankiem perspektywa opuszczenia przytulnej przystani miękkiego łóżka staje się przyczyną koszmarów następnej nocy. Za oknem pogoda wołająca o pomstę do Nieba. I o słońce. Kalendarz pokazuje, że do kolejnych Świąt jeszcze długie dwa-i-pół miesiąca, a złośliwa pamięć zaczyna zacierać wspomnienia wolnego Bożego Narodzenia. Za to waga stała się jakaś dziwnie uparta i wrednie pokazuje ciągle kilka kilogramów więcej, niż w grudniu. Jednym słowem: bryndza...

Ale niektórzy mówią, zwłaszcza parający się psychologią Cliff Arnall, że to wszystko objawy zbliżającego się najbardziej depresyjnego dnia roku - Blue Monday. Otóż ten genialny Brytyjczyk obliczył, że poniedziałek ostatniego pełnego tygodnia stycznia, to kwintesencja ponurości życia. Bo to i światła słonecznego zaczyna brakować, i postanowienia noworoczne wydają się być coraz bardziej nierealne, a do tego wszystkiego niektórych zaczynają gnębić terminy płatności zaciągniętych na święta kredytów. Kiedy wstawił dane meteorologiczno-psychologiczno-ekonomiczne do stworzonego przez siebie matematycznego wzoru zdrowia psychicznego, wyszedł mu właśnie ów poniedziałek.

Nie ma się co łudzić. Rzeczywistość podnosi łeb i otrząsając się ze świątecznych snów znowu szczerzy zębiska. I to już w najbliższy poniedziałek...

A zatem to chyba nic dziwnego, że człowiek próbuje sobie pomóc, nie?! Nawet jeśli za pomocą innego Brytyjczyka...


Chyba widać, że to Colin Firth...

5 komentarzy: