środa, 31 października 2012

Krakowskim targiem

Jak donoszą wszelkie serwisy prasowe, telewizyjne oraz portale internetowe, w niedzielę zakończyły się w Krakowie Targi Książki. Prawda. Ale również w tę niedzielę na Kraków, podstępnie i znienacka spadła zima. Wstaję sobie spokojnie po wydłużonym o godzinę wypoczynku nocnym (swoją drogą, jak można jesienią narzekać na zmianę czasu?!), a tu za oknem pierwszy bałwan tej jesieni:


I jak łatwo się domyślić, odległe o zimy świetlne hale targowe w Czyżynach straciły na swej atrakcyjności. Zwłaszcza dla człowieka, który nie widzi potrzeby rzucania się na każdego autora celem zdobycia jego autografu na najnowszej książce, a za to woli wygodę i średnio 20% niższe ceny księgarni internetowej. Ale coś trzeba było zrobić z tak pięknie rozpoczętą zimą. Tu w sukurs wszystkim zaskoczonym i zziębniętym przyszli organizatorzy HalloWine czyli Strasznie Smacznego Kiermaszu, którzy ulokowali się sprytnie na Małym Rynku. Jak można się domyślić, impreza w ramach Nieustającego Festiwalu Spowalniania Czasu została zorganizowana na motywach, o zgrozo! strasznego i wyklętego amerykańskiego „halołinu”. Na stoiskach, rozrzuconych wśród zimowego krajobrazu Małego Rynku znaleźć można było przysmaki z różnych stron środkowowschodniej Europy, których pilnował kolejny bałwan tej niedzieli:


 Ale to, co najlepsze, znaleźć można było we wnętrzu białego jak śnieg namiotu. Na kilku stoiskach ulokowali się sprzedawcy win, specjalizujący się w dostarczaniu najsmaczniejszych produktów z winnic Słowacji, Gruzji, Grecji, Bułgarii i innych miejsc, które dla „koneserów” z Zachodu wciąż brzmią co najmniej egzotycznie, jeśli nie podejrzanie. Wielowymiarowe piękno tych dzieł sztuki zamkniętych w butelkach sprawia, że trudno się im oprzeć. W efekcie wróciłyśmy do domu przygięte do ziemi słodkim ciężarem. Tak, tegoroczne Targi Książki w Krakowie uważam za niezwykle udane :)


środa, 24 października 2012

Wspomnienie lata

Olaboga! To już koniec października?! Kiedy ten czas minął? Podobno przed końcem świata czas przyśpiesza, to by się zgadzało z obserwacją :) Patrząc na zdjęcia, dochodzę jednak do wniosku, że wiele się działo od zimnego początku lata.

Po pierwsze dopadło nas Euro 2012, a nas, Krakowian, w szczególności. Muzealnicy przez miesiąc zaglądali w prywatne życie Synów Albionu, których to chyba szybko zmęczyło, bo wcześnie pojechali do domu :) Ale Holendrzy zrezygnowali z krakowskich atrakcji jeszcze szybciej. Za to solny klimat Wieliczki nieźle służył Włochom, którzy najdłużej pozostawali w grze. Cóż, w Krakowie są ciekawsze obiekty niż stadiony :)

Z okazji meczu reprezentacji Włoch
Adaś nosił trójkolorową kokardę :)

W lipcu wybrałyśmy się nad polskie morze, napawać się jodowym powietrzem, spacerując brzegiem Bałtyku tam i z powrotem. Pomimo pięknych widoków nikomu nie polecam „wypoczynku” w kołobrzeskim kurorcie... Za to warto wybrać się do nieodległego Trzebiatowa, miasteczka o największym zagęszczeniu gotyckich zabytków oraz goszczącego w murach swych kościołów trzy wyznania chrześcijańskie czterech obrządków. Taki nadmorski ekumenizm katolicko-ewangelicko-grekokatolicko-prawosławny :)

Inne stworzenia też korzystały ze spaceru o zachodzie :)

A na ścianie jednej z kamienic Trzebiatowa
widnieje słoń z 1639 roku

Na początku września krakowską Drogą Królewską przedefilowały, jak co roku, najdłuższe psy świata, czyli krakowskie jamniki kształtów wszelakich. Biedne zwierzaki zostały przez swych okrutnych właścicieli zmuszone do noszenia idiotycznych ubranek. Szkoda, że szanującemu się psu nie wypada pogryźć własnego pana...

Zażenowany Hotdog...

Ze względu na czerwcową wizytę Włochów Wieliczka została gruntownie odnowiona. Dwa miesiące później nadal wyglądała pięknie i zachęcająco. Turyści też się chyba przekonali, że warto zobaczyć coś więcej, niż tylko kopalnię soli. Oby więcej takich pomysłów!

Na wielickim Rynku wyrwało dziurę,
przez którą widać główną atrakcję miasta :)

Żeby nie wyjść z wprawy, z Wieliczki do Krakowa wróciłyśmy szlakiem muszli, czyli fragmentem małopolskiej Via Regia. Trzeba przyznać, że krakowscy opiekunowie szlaku wykonali kawał dobrej roboty, bo oznakowanie tego fragmentu jest zaiste imponujące. A do tego jakie krajobrazy! Sami sprawdźcie, to jedyne 8 kilometrów :)

Charakterystyczny jakubowy słupek w Kosocicach

A we wrześniu Muzeodajnia kręciła się niemal wyłącznie wokół tematu Mogiły, otwierając w Krzysztoforach i na Słonecznym podwójną wystawę poświęconą tej dawnej podkrakowskiej wsi. Było zacnie, słowiańsko i odpustowo. A potem można było odpocząć...

Opactwo cystersów podczas odpustu
i tuż po remoncie dziedzińca

I tak właśnie minęło lato, właściwie nie wiadomo kiedy. Znów zrobiło się zimno i mroczno, a chociaż jutro zaczynają się Targi Książki, a na Małym Rynku rusza HalloWine czyli Strasznie Smaczny Kiermasz, to najchętniej wróciłabym do kociej filozofii życia z początków czerwca. Historia lubi się powtarzać...

PS A ponieważ w mieszkaniu trwa remont, to przy okazji wyremontowałam też Muzeodajnię. Zmienił się nieco wygląd, a do gabinetu podróżniczo-ikonograficznego dostać się teraz można przez osobną zakładkę u góry strony. Nawet muzea potrzebują czasami liftingu :)