sobota, 14 stycznia 2012

Patrz pod nogi


W ubiegłym tygodniu Muzeodajnia wybrała się na studyjną wyprawę za zachodnią granicę. 70 muzealników szturmowało Berlin od strony kulturalnej, próbując w ciągu niecałych dwóch dób zobaczyć wszystko, w tym co najmniej 4 muzea od środka. Niezwykle interesujące doświadczenie, którego nie potrafiła zepsuć nawet para niekompetentnych pilotów renomowanego biura podróży oraz miejscami huraganowy wiaterek. Nie od dziś wiadomo, że muzealnik to zwierzę radzące sobie w najtrudniejszych warunkach.

Niemiecka stolica to miasto, które ściąga wzrok turysty w górę. A to wieża telewizyjna stercząca po stronie wschodniej, a to kolumna ze złotym aniołem po stronie zupełnie przeciwnej. W Bramie Brandenburskiej, która w końcu jest szersza niż wyższa, akcentem skupiającym uwagę jest stojąca na górze kwadryga, powożona przez boginię, której dawni berlińczycy kazali się ubrać, żeby gołym tyłkiem nie gorszyła przybywających do miasta gości (co ciekawe, dziś ten zgrabny tyłek pewnie chętnie oglądaliby uczestnicy Parady Równości, odbywającej się właśnie po owej tyłkowej stronie bramy). A współczesna szklana architektura rozrasta się we wszystkich kierunkach, ale również z wyraźną inklinacją ku górze. To zaledwie kilka, za to znaczących przykładów.

Zatem wydawałoby się, że zwiedzanie Berlina w deszczu nie ma większego sensu. A tu niespodzianka. Kiedy się chodzi z nosem przy ziemi, można poznać takie miejsca, które w normalnym trybie zwiedzania są niemal niemożliwe do zauważenia. Ot, na ten przykład można się przejść po murze którego nie ma, nawet tego nie zauważając.

Nocą na murze pod Reichstagiem






 Ale nie o murze, którego nie ma, a jest, chciałam mówić. Jest w Berlinie pomnik niezwykły, choć przypominający wydarzenia haniebne, który nie jest widoczny w krajobrazie miasta. Trzeba dopiero stanąć nad nim, żeby go zobaczyć. Na pustym, brukowanym placu Forum Fridericianum, między (remontowaną właśnie) operą, dawną biblioteką (dziś uniwersytet) i katolicką katedrą św. Jadwigi kwadratowa tafla grubego szkła nakrywa ukryte w ziemi niewielkie, białe pomieszczenie z pustymi regałami na książki. Podobno zmieściłoby się tutaj dokładnie tyle woluminów, ile ich spalono w tym miejscu 10 maja 1933 roku.

Pusta Biblioteka...
Na wielkim stosie, rozpalonym tutaj przez niemieckich narodowych socjalistów zaledwie kilka miesięcy po dojściu Hitlera do władzy, płonęły dzieła żydowskich i „nieprawomyślnych” autorów, takich jak Albert Einstein, Ernest Hemingway, Thomas Mann, Jack London, Bertold Brecht czy Heinrich Heine. Ten ostatni w napisanym w 1821 roku dramacie Almansor zawarł takie zdanie: „To był tylko przedtakt; tam gdzie pali się książki, na końcu także ludzi palić będą”. Te prorocze słowa, choć oryginalnie mówiące o barbarzyńskim paleniu Koranu przez chrześcijańskich rycerzy w Hiszpanii, zostały wyryte na pamiątkowej tablicy umieszczonej nieopodal, jako wywołujące niepokój memento.  Niepokój, bo skoro historia powtórzyła się już po raz kolejny, to skąd pewność, że barbarzyńcy znów nie stoją u bram?


Ten niezwykły pomnik Michy Ullmana, odsłonięty w 1995 roku, pojawia się już w przewodnikach po Berlinie, choć znaleźć go niełatwo. Dopełnieniem jego oszczędnej formy jest znajdujący się nieopodal Bramy Brandenburskiej rozległy Pomnik Pomordowanych Żydów Europy. Zestawienie tych dwóch form to ostrzeżenie, że wielkie zło ma często niepozorne korzenie...

Są rzeczy, które lepiej widać w ciemności. Pusta Biblioteka nocą

piątek, 13 stycznia 2012

Chciwość


Przykro zaczynać rok postem narzekającym, ale trudno. Niedawno zachęcałam Was do odwiedzenia Tyńca, a zwłaszcza zobaczenia pokazu układania ikebany. Cóż, dziś przychodzi mi to odwołać. Na stronie pojawiła się informacja, że od stycznia wstęp na pokazy będzie płatny, a bilety do nabycia w Benedyktyńskim Instytucie Kultury. Pokazy, nie warsztaty, a zatem nie ma tu mowy o kosztach materiałów, rzecz dzieje się w zabudowaniach klasztoru, więc odpada wynajem sali, „wykładowcą” jest benedyktyn, zatem również „bezkosztowy” dla Instytutu. Za co zatem opłata? Za wykład teologii? To tak, jakby pobierać opłaty za wstęp na rekolekcje w kościele...

Nie wiem, kto to wymyślił, benedyktyni czy Instytut, ale niesmak pozostaje ogromny...

Dopowiedzenie: benedyktyni już pobierają opłaty za głoszenie nauk rekolekcyjnych (plus oczywiście za poczęstunek, zwiedzanie opactwa i inne dobra). Dowód tutaj. No to czekamy na oficjalny cennik wstępu na nieszpory i eucharystię...