niedziela, 27 listopada 2011

Wieczór w Tyńcu


Ostatnio zdarza mi się często słyszeć niezbyt pochlebne opinie o benedyktyńskim opactwie w Tyńcu, że zbyt skomercjalizowane, że zniknął gdzieś kontemplacyjny nastrój tego miejsca. Być może. Ale dzieją się tam również rzeczy warte uznania. Jeden z tynieckich mnichów, ojciec Hieronim Kreis, który japońską ikebanę przystosował do chrześcijańskich potrzeb, raz w miesiącu pokazuje, jak układa się ikebanę, okraszając ten pokaz komentarzem na temat symboliki tworzonej właśnie kompozycji.

o. Hieronim przy pracy

Czasem to po prostu kilka gałązek, ale ułożonych z takim kunsztem, że bukiety z setki róż tracą przy niej cały blask. Bo tutaj wszystko ma określone miejsce, każda linia wychodzi z podstawy pod określonym kątem zarówno pionowo, jak i poziomo. Tu żaden element nie jest przypadkowy, a każdy zależny jest od drugiego. Taki obraz świata, w którym wszyscy jesteśmy od siebie zależni.

Nie jest to prosta kalka z japońszczyzny, bo po pierwsze jesteśmy w Polsce, a po drugie hieronimowa ikebana tworzona jest na potrzeby liturgii. Jego ikebany to coś więcej niż ozdoba ołtarza, to mały (choć czasem sporych rozmiarów) traktat teologiczny oparty na czytaniach liturgicznych, dostosowany do aktualnego okresu liturgicznego. Taka kwiatowa Biblia pauperum, która Ewangelię przekłada na język symboli. A nawet jeśli nie uda się człowiekowi odczytać tak do końca właściwego sensu kompozycji, to i tak pozostaje piękna.

Ikebana na początek adwentu

Na koniec następuje jeszcze dekompozycja całego układu, czemu towarzyszą nie tylko komentarze dotyczące technicznej strony układania ikebany (żeby to się wszystko razem trzymało pod takimi kątami, jak trzeba), ale też ogólne dywagacje o życiu i świecie (choćby o rogach łosia bądź głupich turystach cieszących się z wiosny w listopadzie). A jeśli ktoś ma szczęście, to może wrócić do domu z jakimś elementem zdekomponowanej ikebany :)

 
Ikebanowy element mojego „wieńca” adwentowego

Jeśli ktoś chciałby wiedzieć coś więcej, to warto odwiedzić stronę Benedyktyńskiego Instytutu Kultury „Chronić Dobro”, gdzie znaleźć można więcej informacji o pokazach oraz o samej ikebanie. Warto zobaczyć tę dobrą stronę Tyńca!

czwartek, 24 listopada 2011

La Capella Reial del Cielo


Nie zaśpiewała na tegorocznym festiwalu Misteria Paschalia w Krakowie, choć organizatorzy do końca nie wykreślali jej z programu. Już wiemy, że więcej nie zaśpiewa. Montserrat Figueras, kobieta o niezwykłym głosie, zmarła wczoraj. Pewnie dostała już angaż do Królewskiego Zespołu Nieba, dla którego zostawiła Katalonię. Nam szczęśliwie pozostały nagrania. I wspomnienia. ¡Muchas gracias, Señora! ¡A Dios!


poniedziałek, 7 listopada 2011

„Błogosławieni...


... którzy, nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa”. To poniekąd wygodne usprawiedliwienie długiego milczenia (na przykład blogera) najlepiej oddaje sedno sprawy. Wczoraj na Targach Książki w Krakowie zauważyłam tendencję odwrotną, którą opisać można innym sparafrazowanym powiedzeniem: „Tyle książek drukują a czytać nie ma czego”. A zatem, po miesiącach milczenia, nadszedł czas na post narzekający.

Właściwie co roku po Targach Książki obiecuję sobie, że to już ostatni raz. Tłumy ludzi obijających się o siebie wzajemnie i skutecznie blokujących dojście do stoisk z książkami, obezwładniający zaduch tak zwanej hali wystawowej, którego głównym składnikiem zapachowym bynajmniej nie jest zapach nowej książki (ani nawet kawy, jak bywało w latach przeszłych) oraz wszechogarniający hałas, który jakoś nie kojarzy mi się z czytelnictwem to główne zarzuty wobec tego „święta książki”. Plus dość wysokie opłaty za wstęp, jeśli komuś nie udało się zdobyć darmowego zaproszenia, a co za tym idzie konieczność odstania swego w długiej kolejce. Jeśli do tego dodamy ceny książek, nawet wraz z rzadka pojawiającymi się promocjami, to do głowy ciśnie się pytanie: cóż mogą mi zaoferować wystawcy czego ja w internecie nie znajdę (i to za dużo niższą cenę)?

 Sobota na Targach (fot. oficjalna)

Wydaje się więc, że Targi Książki są bardziej dla branżowców niż dla przeciętnego zjadacza książek. I wydaje się, że jedynie możliwość spotkania z autorami i to kilkoma naraz, pod jednym dachem, powoduje napływ takich tłumów (nawet jeśli niektórzy autorzy odgradzają się od fanów grupą rosłych ochroniarzy). Bo cóż innego kazałoby inteligentnym (skoro czytają książki) ludziom narażać się na takie przeżycia?

Dla mnie jedyna korzyść z tegorocznych targów to sympatyczne spotkanie pozatargowe w gronie osób znanych mi do tej pory jedynie wirtualnie. Bardzo przyjemne doświadczenie faktu, że Internet nie zawsze kłamie :)