środa, 23 lutego 2011

Brytyjczycy do kamer!


Literaci do piór, studenci do nauki, a Brytyjczycy do kręcenia filmów! Bo cóż można więcej powiedzieć po obejrzeniu najlepszego filmu, jaki ostatnimi czasy pojawił się w kinach? Szkoda strzępić sobie po próżnicy język, że dzieło genialne, pełne smaczków, miejscami patetyczne, ale nie pompatyczne, że rewelacyjna obsada, że aktorzy prześcigali się w doskonałości gry, że zdjęcia powalające (mnie jęk z gardła wyrwał widok głównej nawy opactwa westminsterskiego z lotu ptaka), że muzyka cudowna (ech, ten Beethoven!), bo o tym piszą i mówią wszystkie światowe media. Tak, to jest film o dramatycznych chwilach brytyjskiego imperium, o przełamywaniu własnej słabości, o trudnym obowiązku i odpowiedzialności, o przyjaźni wreszcie, która nie ma nic wspólnego z radosnym poklepywaniem się po plecach. Ale mnie po seansie pozostało, oczywiście obok zachwytów, współczucie dla królewskiej rodziny, pozbawionej uroków zwyczajnego życia. I tak się zastanawiam, czy aby na pewno powinno się dzieciom pozwalać na zabawę w księżniczki i królewiczów? W lukrowany świat, który z tym rzeczywistym nie ma wiele, a może nawet nic wspólnego? Takie krótkie spojrzenie za fasadę buckinghamskiego pałacu, za którą znaleźć można niezwykłe, bo królewskie przykłady okrucieństwa, strachu i samotności, wielu może uleczyć z zazdrości...



A mowa, oczywiście, o najnowszym dziele Toma Hoopera The King's Speech (dla jakiegoś powodu po polskiemu brzmi to Jak zostać królem... cóż, widocznie musi). To kolejny, po Królowej Stephena Frearsa, film o brytyjskiej rodzinie królewskiej, przedstawiający jej członków w ludzkim wymiarze. Jeśli ktoś jeszcze nie był, to koniecznie niech nadrobi tę zaległość. Naprawdę warto.

A jeśli o zazdrość chodzi, to czy kiedykolwiek polskie filmy, inspirowane polską historią osiągną taki poziom? Bym chciała...

wtorek, 15 lutego 2011

Lekki powiew lata


Wiosna chwilowo skapitulowała i ustąpiła miejsca zimie, prawowitej władczyni lutego. Więc właściwie wszystko jest w porządku, ale ostatnie słoneczne dni nieco nas rozpieściły. Dlatego tym chętniej wraca się do wspomnień ciepłego lata, żeby jakoś przetrwać najbliższe tygodnie. A ponieważ wrodzone (albo raczej skrupulatnie nabyte) lenistwo nie pozwoliło mi dotychczas podzielić się z Wami fotoreportażem z mojej wakacyjnej wędrówki polskim odcinkiem Via Regii, poznaczonej muszelkami i żółtymi strzałkami drogi do Santiago, w tej chwili właśnie nadrabiam to zaniedbanie.


Klikając na powyższy banerek, traficie na album 216 fotografii z komentarzami, które poprowadzą Was sierpniowym szlakiem z Krakowa do Zgorzelca. A zatem: buen camino!